Pomyślałem, że podzielę się i z Wami, tym jak ja to przeżywam, bo jest to bardzo ważna część mojego życia. Poniżej cytuję całe świadectwo:
Mam na imię Piotr, lat 43, mieszkającą w Jaśle i jestem osobą poruszającą się na wózku inwalidzkim i niepełnosprawny od urodzenia. Najogólniej można powiedzieć, że jestem tetraplegikiem. To determinuje całe moje życie. W dzieciństwie byłem człowiekiem dość mocno zbuntowanym wobec Boga, nie bardzo mnie Jego Miłość interesowała, bo zawsze miałem gotowe pytanie: dlaczego ja?
W tamtym czasie rodzice mocno postawili na rehabilitację, dzięki której obecnie mogę się poruszać na wózku inwalidzkim i na ile pozwala mi moja niepełnosprawność, jestem w miarę człowiekiem samo decydującym o sobie. Jednak w zakresie zachowania higieny czy zaspokojenia potrzeb fizjologicznych, wymagam opieki drugiej osoby.
Moja droga edukacyjna przebiegała w miarę normalnie, głównie dzięki indywidualnemu tokowi nauczania. Ukończyłem szkołę podstawową, później I LO w Jaśle, by pójść na matematykę na WSP w Rzeszowie. Ukończyłem ją z tytułem licencjata. Kiedy czasy stały się łatwiejsze do studiowania dla takich jak ja, a także pojawiły się głębsze chęci poznania Boga, o których wspominam niżej, zaowocowało to studiami magisterskimi na KUL-u, na kierunku teologia o specjalizacji – duchowość.
W międzyczasie miałem okazję spotkać dobrych ludzi, którzy opowiadali mi o Jezusie jako swoim Przyjacielu. Jedno ze spotkań zaowocowało modlitwą uznania Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela, było to dla mnie momentem przełomowym. To wtedy uświadomiłem sobie, że nie potrzebuję zasługiwać na Miłość Boga, bo On mnie kocha takiego jakim jestem!! Uwierzyłem Jego Miłości, co pozwoliło na otworzenie siebie na drugiego człowieka. Dzięki temu, stawałem się coraz bardziej uśmiechniętym i otwartym człowiekiem, ludzie zaczynali ze mną częściej rozmawiać, do tego stopnia, że coraz częściej chcieli zwierzać się ze swoich problemów i trosk.
Odkrywałem w ten sposób głębszy sens swego życia, ale wciąż poszukiwałem czegoś więcej. Bo jednak o wiele częstszy miałem kontakt z ludźmi zdrowymi, niż niepełnosprawnymi. A bardzo chciałem się dzielić z innymi niepełnosprawnymi, tym czym żyję. Szukałem dość długo jakiegoś turnusu rehabilitacyjnego, w którym byłaby możliwość połączenia rehabilitacji z moim rozwojem duchowym. Najpierw dzięki innym ludziom natknąłem się na dom „Uzdrowienia Chorych” w Głogowie prowadzonych przez Cichych Pracowników Krzyża, a tam opowiedziano mi o super turnusach prowadzonych przez Katolickie Stowarzyszenie Niepełnosprawnych I Ich Przyjaciół „Modlitwa I Czyn” w Zabrzu.
I tak już od 6 lat, rokrocznie uczestniczę w tych wczaso-rekolekcjach w Głogowie. To tam niejako dopełnia się mój rozwój duchowy, bo mam okazję dzielić się z innymi niepełnosprawnymi swą wiarą jak i problemami życiowymi. Poznałem mnóstwo świetnych ludzi, z wieloma się przyjaźnię, ale wspomnę tutaj o Kimś kto w jakiś sposób jest dla mnie najważniejszy. Jest nim ks. Henryk, dla mnie to raczej ks. Heniu, bo bardzo wiele nas łączy. Począwszy od ilości włosów na głowie, niewielkiej różnicy wiekowej, że nie wspomnę o ogromnym poczuciu humoru. Bardzo szybko się poznaliśmy, w końcu podobne dusze, i podobne myślenie. Ta Jego nieustanna troska o niepełnosprawnych, budziła i budzi we mnie ogromną radość, ale także szacunek. Ta przyjaźń, jak i wszystkie pozostałe, nie są zbyt często „karmione” rozmową w cztery oczy, bo dzieli mnie jakieś 250 km od nich wszystkich. To jednak kiedy myślę o nich, to tak jakbym tam był. A kiedy zbliża się czas turnusu czy też rekolekcji adwentowych lub wielkopostnych, to przyjeżdżam jak do siebie, do domu. Pamiętam ten pierwszy turnus i mocne doświadczenie otwartości wszystkich na mnie, to było tak naprawdę decydujące o tym, że chciałem wracać.
Dzięki tym turnusom, mam okazję doświadczyć niezwykłej serdeczności, miłości od wszystkich, począwszy od Henia, Andrzeja, Agi, Seby, Gosi, Beti jednej i drugiej, by skończyć na tych wszystkich osobach, które niezwykle ubogacają cały turnus. Szczególnie muszę tu wspomnieć Stefkę Maniurę, która mimo ogromnych trudności z zapisywaniem wierszy. Ma także trudności z wyraźnym mówieniem i żeby zapisać jej wiersz, który ma w głowie, trwa to do kilku niemal dni, by ktoś wpierw musi zrozumieć co mówi Stefka by potem napisać na komputerze. I kiedy porównam Ją do siebie, kiedy to nie mam żadnych problemów z pisaniem na komputerze i z wieloma innymi rzeczami, to przychodzi refleksja, że moja niepełnosprawność, to żadna niepełnosprawność. Po prostu patrząc na Nią, rozumiem co to znaczy być wytrwałym… I tak mógłbym bez końca wymieniać kolejne osoby, które mocno wywarły, wywierają, i będą wywierać ogromny wpływ na mnie.
W niedługim czasie, dzięki staraniom zarządu Stowarzyszenia, powstanie rodzinny dom dla osób niepełnosprawnych, i być może jest tam budowane miejsce i dla mnie. Nie wiem jaka przyszłość przede mną, ale jednego jestem pewien, że mając takich przyjaciół, o wiele łatwiej jest iść przez życie…
Piotr Pykosz,
Jasło
Gratuluje Ci Piotrze odwagi ,aby napisać to świadectwo.
OdpowiedzUsuńDzięki wielkie za dobre słowo Jolu :) pozdrawiam serdecznie ;)
UsuńNie ma sprawy..:) Dzięki i wzajemnie !
Usuń