sobota, 22 grudnia 2012

Budowanie domu

Przyznam się Wam, że bardzo ciężko jest zabrać się do napisania czegoś... Ale spróbuję kilka słów refleksji nad tym, ostatnim okresem Adwentu i przygotowań do świąt...


Był to dla mnie dość owocny czas, chociaż przyznaję, że Adwent był dla mojego wzrostu duchowego dość trudnym czasem. Jakoś ciężko mi było się skupić na tym co Słowo Boże mówiło w tym czasie. Jednak to co najważniejsze dla mnie było to wyczekiwanie na Narodzenie. Z resztą tajemnica Wcielenia od dawna mnie bardzo fascynowała, bo to przejaw ogromnej Bożej Miłości do Nas, do Mnie :) W końcu Bóg zniża się do Mnie, staje się jednym z Nas. Mało tego, wiemy że oddaje za Nas życie, że to On ponosi karę za nasze grzechy, to my powinniśmy na tym krzyżu wisieć... Pokażcie mi jakiegoś innego Boga, który byłby gotów do takich poświęceń. Sprawdzałem, nie ma :) Dlatego te święta są naprawdę cudowne, bo niosą radość, ciepło i nadzieję.
Ale można się też w tym wszystkim pogubić. O czym mówię.. heh to przecież nie pierwszy taki rok, kiedy mamy "spłaszczanie" głębi tych świąt... wiecie kiedy się pojawiła pierwsza reklama związana ze świętami? A przynajmniej ja wtedy zauważyłem - 6 listopada. I tak do dzisiaj ogarnia wszystkich szał zakupów, najpierw Mikołajki, a teraz gwiazdka, na szczęście nie ma już Dziadka Mroza.. Sklepy prześcigują się w promocjach, nachalnych reklamach, nawet operatorzy sieci komórkowych chętnie by wcisnęli jakiś nowy aparat, tablet, laptop byleby tylko zarobić (sam tego doświadczyłem). Nie chcę oczywiście mówić, że w ogóle nie powinno się chodzić i kupować, w końcu danie komuś bliskiemu prezentu, to bardzo fajna rzecz, zwłaszcza jak można obserwować jego radość. Tyle tylko, że coraz częściej te święta sprowadzane są do tych rzeczy, coraz częściej laicyzacja i konsumpcjonizm przesłania nam Boga i Jego narodzenie w ubogiej stajence. Tak się zastanawiam, ilu z nas otworzyłoby drzwi komuś ubogiemu, który prosi o schronienie dla swej ciężarnej żony. I obawiam się, że ta liczba cały czas maleje... Nie jest to optymistyczne, to prawda, ale ja postanowiłem, że tutaj będę pisał to co myślę...

Jednak pomimo tego, On się narodzi, bo jest WIERNY swym obietnicom danym od wieków, to na Nim jedynym można bezgranicznie polegać, jeśli na Nim zbudujemy nasze życie, to jest szansa, że wybudujemy całkiem fajny dom :) Wszystkim czytającym takiego budowania domu życzę :)

P.S. Kochani, jeśli macie swoje refleksje związane ze świętami to zapraszam do podzielenia się nimi, a może ktoś chciałby mnie zapytać o coś, to śmiało, niech pisze. Alfą i Omegą nie jestem i nie znam się na wszystkich rzeczach, ale w miarę skromnych moich możliwości postaram się odpowiedzieć... Pozdrawiam serdecznie i świętujcie dobrze, a doświadczajcie tej Niezwykłej Miłości, która się rodzi... :)

wtorek, 4 grudnia 2012

świadectwo

Dzisiaj skończyłem pisać swoje świadectwo na prośbę kleryka Kamila, który pisze pracę magisterską o Stowarzyszeniu "Modlitwa I Czyn" w Zabrzu, którego jestem członkiem. Głównie jest skoncentrowane na moim kontakcie ze Stowarzyszeniem, a także jaki ma wpływ na mnie.

Pomyślałem, że podzielę się i z Wami, tym jak ja to przeżywam, bo jest to bardzo ważna część mojego życia. Poniżej cytuję całe świadectwo:


Mam na imię Piotr, lat 43, mieszkającą w Jaśle i jestem osobą poruszającą się na wózku inwalidzkim i niepełnosprawny od urodzenia. Najogólniej można powiedzieć, że jestem tetraplegikiem. To determinuje całe moje życie. W dzieciństwie byłem człowiekiem dość mocno zbuntowanym wobec Boga, nie bardzo mnie Jego Miłość interesowała, bo zawsze miałem gotowe pytanie: dlaczego ja?

W tamtym czasie rodzice mocno postawili na rehabilitację, dzięki której obecnie mogę się poruszać na wózku inwalidzkim i na ile pozwala mi moja niepełnosprawność, jestem w miarę człowiekiem samo decydującym o sobie. Jednak w zakresie zachowania higieny czy zaspokojenia potrzeb fizjologicznych, wymagam opieki drugiej osoby.

Moja droga edukacyjna przebiegała w miarę normalnie, głównie dzięki indywidualnemu tokowi nauczania. Ukończyłem szkołę podstawową, później I LO w Jaśle, by pójść na matematykę na WSP w Rzeszowie. Ukończyłem ją z tytułem licencjata. Kiedy czasy stały się łatwiejsze do studiowania dla takich jak ja, a także pojawiły się głębsze chęci poznania Boga, o których wspominam niżej, zaowocowało to studiami magisterskimi na KUL-u, na kierunku teologia o specjalizacji – duchowość.

W międzyczasie miałem okazję spotkać dobrych ludzi, którzy opowiadali mi o Jezusie jako swoim Przyjacielu. Jedno ze spotkań zaowocowało modlitwą uznania Jezusa jako swego Pana i Zbawiciela, było to dla mnie momentem przełomowym. To wtedy uświadomiłem sobie, że nie potrzebuję zasługiwać na Miłość Boga, bo On mnie kocha takiego jakim jestem!! Uwierzyłem Jego Miłości, co pozwoliło na otworzenie siebie na drugiego człowieka. Dzięki temu, stawałem się coraz bardziej uśmiechniętym i otwartym człowiekiem, ludzie zaczynali ze mną częściej rozmawiać, do tego stopnia, że coraz częściej chcieli zwierzać się ze swoich problemów i trosk.

Odkrywałem w ten sposób głębszy sens swego życia, ale wciąż poszukiwałem czegoś więcej. Bo jednak o wiele częstszy miałem kontakt z ludźmi zdrowymi, niż niepełnosprawnymi. A bardzo chciałem się dzielić z innymi niepełnosprawnymi, tym czym żyję. Szukałem dość długo jakiegoś turnusu rehabilitacyjnego, w którym byłaby możliwość połączenia rehabilitacji z moim rozwojem duchowym. Najpierw dzięki innym ludziom natknąłem się na dom „Uzdrowienia Chorych” w Głogowie prowadzonych przez Cichych Pracowników Krzyża, a tam opowiedziano mi o super turnusach prowadzonych przez Katolickie Stowarzyszenie Niepełnosprawnych I Ich Przyjaciół „Modlitwa I Czyn” w Zabrzu.

I tak już od 6 lat, rokrocznie uczestniczę w tych wczaso-rekolekcjach w Głogowie. To tam niejako dopełnia się mój rozwój duchowy, bo mam okazję dzielić się z innymi niepełnosprawnymi swą wiarą jak i problemami życiowymi. Poznałem mnóstwo świetnych ludzi, z wieloma się przyjaźnię, ale wspomnę tutaj o Kimś kto w jakiś sposób jest dla mnie najważniejszy. Jest nim ks. Henryk, dla mnie to raczej ks. Heniu, bo bardzo wiele nas łączy. Począwszy od ilości włosów na głowie, niewielkiej różnicy wiekowej, że nie wspomnę o ogromnym poczuciu humoru. Bardzo szybko się poznaliśmy, w końcu podobne dusze, i podobne myślenie. Ta Jego nieustanna troska o niepełnosprawnych, budziła i budzi we mnie ogromną radość, ale także szacunek. Ta przyjaźń, jak i wszystkie pozostałe, nie są zbyt często „karmione” rozmową w cztery oczy, bo dzieli mnie jakieś 250 km od nich wszystkich. To jednak kiedy myślę o nich, to tak jakbym tam był. A kiedy zbliża się czas turnusu czy też rekolekcji adwentowych lub wielkopostnych, to przyjeżdżam jak do siebie, do domu. Pamiętam ten pierwszy turnus i mocne doświadczenie otwartości wszystkich na mnie, to było tak naprawdę decydujące o tym, że chciałem wracać.

Dzięki tym turnusom, mam okazję doświadczyć niezwykłej serdeczności, miłości od wszystkich, począwszy od Henia, Andrzeja, Agi, Seby, Gosi, Beti jednej i drugiej, by skończyć na tych wszystkich osobach, które niezwykle ubogacają cały turnus. Szczególnie muszę tu wspomnieć Stefkę Maniurę, która mimo ogromnych trudności z zapisywaniem wierszy. Ma także trudności z wyraźnym mówieniem i żeby zapisać jej wiersz, który ma w głowie, trwa to do kilku niemal dni, by ktoś wpierw musi zrozumieć co mówi Stefka by potem napisać na komputerze. I kiedy porównam Ją do siebie, kiedy to nie mam żadnych problemów z pisaniem na komputerze i z wieloma innymi rzeczami, to przychodzi refleksja, że moja niepełnosprawność, to żadna niepełnosprawność. Po prostu patrząc na Nią, rozumiem co to znaczy być wytrwałym… I tak mógłbym bez końca wymieniać kolejne osoby, które mocno wywarły, wywierają, i będą wywierać ogromny wpływ na mnie.

W niedługim czasie, dzięki staraniom zarządu Stowarzyszenia, powstanie rodzinny dom dla osób niepełnosprawnych, i być może jest tam budowane miejsce i dla mnie. Nie wiem jaka przyszłość przede mną, ale jednego jestem pewien, że mając takich przyjaciół, o wiele łatwiej jest iść przez życie…

Piotr Pykosz,
Jasło

niedziela, 2 grudnia 2012

Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie

Jezus powiedział do swoich uczniów:

„Będą znaki na słońcu, księżycu i gwiazdach, a na ziemi trwoga narodów bezradnych wobec szumu morza i jego nawałnicy. Ludzie mdleć będą ze strachu, w oczekiwaniu wydarzeń zagrażających ziemi. Albowiem moce niebios zostaną wstrząśnięte. Wtedy ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłoku z wielką mocą i chwałą. A gdy się to dziać zacznie, nabierzcie ducha i podnieście głowy, ponieważ zbliża się wasze odkupienie.

Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych, żeby ten dzień nie przypadł na was znienacka jak potrzask. Przyjdzie on bowiem na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc i módlcie się w każdym czasie, abyście mogli uniknąć tego wszystkiego, co ma nastąpić, i stanąć przed Synem Człowieczym”.

/Łk 21,25-28.34-36/

...


No i jak z bicza strzelił, listopad przeszedł a Ja ani 1 (słownie: jednego) postu nie zamieściłem... heh ale przecież nie obiecywałem nikomu, że będę tu codziennie dawał znaki życia :) Więc tylko napiszę, że dość owocnie przeżyłem ten listopad. Szczególnie zeszły weekend bo miałem okazję dzielić się swym świadectwem na rekolekcjach parafialnych w Tarnobrzegu. Pomagałem mojemu Przyjacielowi księdzu Jackowi. Był to niezwykły czas uznawania Jezusa za Króla, zawsze kiedy mam głosić swe świadectwo przychodzi takie onieśmielenie. W końcu dzielę się swoimi intymnymi przeżyciami i zawsze rodzi się obawa: jak mnie przyjmą, zwłaszcza, że miałem do różnych grup społecznych mówić. Bo mówiłem do młodzieży gimnazjalnej w pt, a w sb rano do chorych, by wreszcie w niedzielę mówić w czasie mszy do wszystkich. Każde z tych świadectw było przede wszystkim dla mnie okazją do stwierdzenia jednego, każdy pragnie miłości, wszyscy bez wyjątku! Młodzi często próbują to zamaskować rożnymi maskami ale szukają jej bez końca. Chorzy szukają kogoś kto ich przytuli i ulży... a cała reszta jakby pragnęła zapewnienia, że ten Jezus faktycznie jest w niebie i jest KRÓLEM!!! A i dla mnie był to niezwykły czas kiedy miałem okazję widzieć jak zaczynają się ludziom oczy iskrzeć, pojawia się uśmiech na ich twarzach, by wreszcie mogli doświadczyć tej niezwykłej łaski jaką jest Eucharystia... Oj naprawdę był cudowny czas dzielenia się:)

Natomiast dzisiejszy tekst Ewangelii jest chyba niezwykle aktualny, bo chyba nam wszystkim jakoś ta dzisiejsza filozofia świata skłania do przemyśleń mocno eschatologicznych. Słowa Jezusa są bardzo jasne i wyraziste, jeśli będziemy przy Nim trwać, to nic nam nie zagraża. Wystarczy tylko czuwać i modlić się, tylko i aż... Ale żeby tak było, to trzeba mocno wierzyć w Niego, a bardziej to wierzyć Jemu!!! Bo nie wiedza nas zaprowadzi do Niego a tylko ZAUFANIE!!
Życzę każdemu na ten czas czuwania i modlenia się dobrego czasu przygotowania się do narodzin Jezusa... bo może tym razem Jezus narodzi się tak szczególnie w Twoim sercu i zmieni Twoje życie :) W każdym razie ja z całego serca życzę każdemu kto będzie te słowa czytał :)
Pozdrawiam i obiecuję częstszą obecność!!

środa, 31 października 2012

droga na skróty

Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami:
„Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.
Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni.
Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią.
Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.
Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi.
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie.
Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie”.
/Mt 5,1-12a/


...


Zawsze kiedy czytam ten tekst, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jest to droga na skróty do Nieba! No bo czy nie bylibyśmy w Niebie, gdybyśmy się tak zachowywali?? :)
W sumie nawet nie jest to aż tak niemożliwe, bo w całej historii świata mamy mnóstwo ludzi, którzy właśnie poszli tą drogą... Jest to może trudna, a nawet ciężka droga, ale dająca pewność Nieba!!!


I choć to wiem, to jednak do końca nie idę tą drogą, bo wciąż jestem za słaby na nią. Mamią mnie wciąż rzeczy przyziemne, jednak wierzę, że choć trochę więcej się "potułaczę", to jednak cel osiągnę:) I choć jutro powinniśmy balować na całego z okazji tego święta, to większość z nas będzie raczej zadumanych przy grobach. Kościół dopiero 2-go listopada wspomina wszystkich zmarłych, ale u nas od wieków właśnie 1-go listopada odwiedzamy naszych bliskich i wspominamy ich...


Ja jutro również będę miał okazję być przy grobie mego ojca, to do południa, a po południu pójdę na grób wujka i paru jeszcze znajomych. Będę pewnie wspominał sobie dobre chwile z moim ojcem, przypominał sobie jak w dzieciństwie wychodziłem z Nim na spacer. Pamiętam jak pojechaliśmy w "żydowskie" (nazwa lasu), zostawił nas na wypełnionej słońcem polance, niedaleko płynął strumyk z zimną wodą, a On uciął sobie kij i podpierając się poszedł w głąb lasu. Nie był długo, może z godzinę, wrócił z całym koszem grzybów:) Uwielbiał to!! Nie było na niego mocnego, inni nic nie znaleźli a On zawsze coś w koszu przynosił... Dawał mi ogromne poczucie bezpieczeństwa, choć wychowywał mnie surowo. Ale nawet jak mnie nie rozumiał kiedy chciałem bardziej zaangażować się w ruch Odnowy w Duchu Świętym, to dawał wolność. Jedynie z początku, kiedy nie był pewien, czy będę odpowiedzialnie podchodził do swojego życia mocno ingerował, czy nawet pewnych rzeczy zakazywał. Jednak gdy już się upewnił, że mogę samodzielnie kierować swym życiem, to dawał wolność...:) Od Jego śmierci minęło już 18 lat, rany już dawno zabliźnione, ale wciąż czasem mi Go brakuje... Jednego jestem pewien, że teraz siedzi tu gdzieś blisko i czyta sobie, to co tu wypisuję i uśmiecha się pod nosem... :)
Będę też na grobie u Wujka, fajny chłop z Niego był, rówieśnik Taty. Jednak uparty jak wół, kiedy coś opowiedział, to nawet jeśli nie miał racji, to na pewno tak musiało być jak On mówił. Nic i Nikt nie był w stanie Go przekonać, czasem to by śmieszne, bo wszyscy mieli inne niż On zdanie, i nie miał racji, ale uparcie trzymał się Swego zdania:) Ale kiedy trzeba było pomóc, to zawsze był na to gotów... Pamiętam jak miałem 5 może 6 lat i byłem kolejny raz w szpitalu w Przemyślu. Na naszym dziecięcym oddziale zachorowali na świnkę i wszystkich tych, których można było wypisać to wypisywali, między innymi i mnie. Tak się złożyło, że wtedy przyjechała mnie odwiedzić moja Mama, no i Jej powiedzieli, że jadę do domu. Zadzwoniła do Taty i z Wujkiem przyjechali po kilku godzinach fiatem 125p :) A wtedy to nie było tak łatwo się dodzwonić jak dziś, w erze komórek. No i samochodów było znacznie mniej, w końcu był rok 1974 lub 1975r. Ech, fajne czasy wtedy były, znacznie spokojniejsze... Nie to co dzisiaj, ale o tym i o innych sprawach jeszcze napiszę... Pozdrawiam i miłego świętowania życzę tym, którzy będą to czytać :)

niedziela, 28 października 2012

Pragnienie

Gdy Jezus razem z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. Ten słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną". Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną".

Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go". I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci uczynił?"

Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał".

Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła». Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą". /Mk 10, 46-52/


.....

No i tak jak przewidywałem, nie pojawiam się tutaj zbyt często, a blog jest odwiedzany. Szału nie ma, ale od czasu do czasu parę wyświetleń się pojawia :)
Jest mi tym bardziej miło, że ktoś to czyta i da jakiś fajny komentarz na "fejsie". A chciałbym, że by i tutaj czytający wyrazili swoje opinie, nawet jako anonim, bo wtedy jest szansa na częstsze moje pojawianie się :P

Dzisiaj spróbuję trochę opisać ostatnie zdarzenia u mnie, a także kilka słów komentarza odnośnie wyżej wspomnianej Ewangelii, choć Ja dzisiaj słyszałem inną Ewangelię, mianowicie o Zacheuszu /Łk 19, 1-10/, który bardzo pragnął zobaczyć Jezusa. Ale tak się składa, że obydwa te teksty mówią o pragnieniu. I o tym kilka słów: bo czymże jest pragnienie? Jest to chęć wyrównania jakiegoś braku, ale nie tylko, czasem pragnienie jest nienasycone, i mimo że mamy coś pod dostatkiem, to wciąż pragniemy, chcemy jeszcze więcej... Wszystko dobrze kiedy pragniemy rzeczy dobrych, gorzej kiedy chcemy pragnąć niesprawiedliwego usprawiedliwienia (masło maślane:P).
Kiedy próbowałem sobie wyobrazić celnika Zacheusza pragnącego spotkania z Jezusem, zadałem sobie pytanie: czy Ja też tak pragnę GO widzieć? I choć odpowiedź była twierdząca, to zdałem sobie sprawę z trudności w dostrzeganiu GO we współczesnym świecie. Bo obecnie króluje inne pragnienie, całkowicie nienasycone... pragnienie wygód, zaspokojenia swych potrzeb, a nawet kiedy już tak żyjemy, to wciąż nam mało... A Jezus jak ten uparty osioł, mówi o służbie, o sensie życia w dawaniu, Zacheusz zrozumiał to w czwórnasób, a czy ja tak rozumuję? chyba nie aż tak... Oj dużo jeszcze przede mną pracy :)

Od ostatniego postu miałem okazję wspólnie z kilkoma dobrymi ludźmi poprowadzić rekolekcje ewangelizacyjne: "Kurs Nowe Życie - Filip" dla osób głównie związanych z KSM-em w Nowym Żmigrodzie oraz okolic Rzeszowa, było też kilka osób z oazy. I jedną rzeczą muszę się tutaj podzielić. Jeszcze nigdy tak nie odczuwałem prowadzenia Bożego, jak podczas przygotowania a później prowadzenia tych rekolekcji... Właściwie to nie ja przygotowywałem ten czas rekolekcji, po prostu jestem tego pewny. Szczególnie to widziałem na przykładzie ekipy jaką udało mi się zgromadzić. Część z nich widziała się po raz pierwszy w życiu, a zachowywaliśmy się, jakbyśmy znali się od lat. To było niesamowite doświadczenie dla mnie. I wciąż mi towarzyszy to uczucie, że w niedługim czasie coś ważnego się wydarzy. Czy tak w istocie będzie, czas pokaże. Jestem w każdym razie gotowy i otwarty na to wszystko co może się zdarzyć. Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie szczególnie w tym czasie uderzyła. Kiedy człowiek otwiera się na Boga, wtedy jest łatwiej otwierać się na drugiego człowieka. Jakoś tworzy się pewność, że ten drugi człowiek jest w swych zachowaniach szczery, co pozwala i siebie otwierać na Niego. Dzięki temu tworzy się szczególna więź, której nie potrzeba bardzo bliskiej znajomości. Jezus prawdziwie łączy ! :) Wiedziałem o tym, ale co innego wiedzieć, a co innego tego doświadczać! I chyba dzięki też tym rekolekcjom, dzisiaj mogę krzyczeć do Jezusa: Synu Dawida, ulituj się nade mną.!!!

niedziela, 7 października 2012

Niedzielna Ewangelia

Z dzisiejszej Ewangelii:
"Faryzeusze przystąpili do Jezusa i chcąc Go wystawić na próbę, pytali Go, czy wolno mężowi oddalić żonę.
Odpowiadając zapytał ich: „Co wam nakazał Mojżesz?”
Oni rzekli: „Mojżesz pozwolił napisać list rozwodowy i oddalić”.
Wówczas Jezus rzekł do nich: „Przez wzgląd na zatwardziałość serc waszych napisał wam to przykazanie. Lecz na początku stworzenia Bóg «stworzył ich jako mężczyznę i kobietę: dlatego opuści człowiek ojca swego i matkę i złączy się ze swoją żoną, i będą oboje jednym ciałem». A tak już nie są dwoje, lecz jedno ciało. Co więc Bóg złączył, tego człowiek niech nie rozdziela”.
W domu uczniowie raz jeszcze pytali Go o to. Powiedział im: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. I jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo”.
Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus widząc to oburzył się i rzekł do nich: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego”.
I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.
Mk 10,2-16"

....


Paskudny dzień dzisiaj.... leje, niskie ciśnienie, spać się chce, to jeden z tych dni kiedy najchętniej wskakuje się pod koc z ciepłym napojem, dobrą książką i odpływa w swoje marzenia, a może wspomina się jakieś fajne momenty w życiu...
Tak jak mówiłem, nie będzie tutaj codziennego posta, bo mi nie o to chodzi, żeby się z wszystkimi dzielić, co robię włącznie z najdrobniejszymi i trywialnymi sprawami. Ale chcę napisać o jednym: przykro się robi, gdy się na ten świat patrzy. Jakby chciał na przekór Bogu udowadniać, że jest inny ład natury. Że Rodzina to przeżytek, to średniowiecze, wszelkie ruchy emancypacyjne głoszące źle pojmowaną wolność, to wszystko tak naprawdę nas niszczy. Bo daje iluzję, że można łatwiej, wygodniej przeżyć to życie. A Jezus nigdy nie obiecywał łatwego życia, obiecywał jedno - Miłość, ale nie tą z formatu triple x, nie tą opartą na seksie. Jezus zapewnia, że ta prawdziwa Miłość nie jest egoistyczna, prawdziwa Miłość to taka, która daje się cała... Czy to nie jest piękne jak współmałżonkowie ofiarowują się nawzajem sobie nie oczekując nic w zamian? Tak dużo wtedy otrzymują! Ja wiem, że to ideał, ale czyż w naszych sercach nie ma tęsknoty właśnie do tego! To prawda, nie jestem współmałżonkiem i nie wiem dokładnie jak to jest, ale wiem co to znaczy kochać i co znaczy dawać! Czuję się fantastycznie kiedy mogę zrobić mojemu Przyjacielowi, czy drugiej osobie, ogromną niespodziankę, po prostu nie mogę się doczekać tej Jego radości, bo i Ja wtedy czuję się szczęśliwy:) To jest prawdziwe źródło szczęścia, a kiedy Miłość zakwitnie i pojawia się dziecko, efekt tej pięknej Miłości, to czyż nie jest to źródłem dalszego szczęścia...??
Tylko dlaczego na siłę chcemy się tego pozbawiać, dlaczego ludzie stali się tak bardzo wygodni i egoistyczni?? A jak rodzi się dziecko niepełnosprawne, to są nawet zdolni do oddania go, a nawet gorzej, jak im coś nie pasuje, to nawet są zdolni zabić zdrowe dziecko, a inna rodzina byłaby szczęśliwa gdy mogłaby go wychować... Ja mam to szczęście, że mam cudowną mamę. Nie poddała się, gdy jej bez przerwy mówiono, by usunęła mnie, bo coś jest ze mną nie tak. Wtedy nie mieli tak doskonałych urządzeń jak dzisiaj, by jednoznacznie stwierdzić, czy jestem zdrowy, czy nie. Jednak mieli już pewność, że się urodzę i nie długo umrę... A ja do dzisiaj żyję..... No i taka jest filozofia tego świata. I tak sobie myślę, że nawet jak się pojawiają trudności, to tylko po to, by je pokonywać. To właśnie wtedy człowiek odkrywa jakie to życie jest piękne.... I na koniec taka moja sugestia podyktowana ewangelią, upraszczajmy sobie życie jak tylko jest możliwe, a będziemy o wiele szczęśliwsi :)
Miłego wieczoru wszystkim życzę :)

wtorek, 2 października 2012

mały suplement

No i popełniłem mały falstart w pisaniu bloga, bo zamiast zaczerpnięcia Ewangelii dzisiejszej, wziąłem omyłkowo jutrzejszą na początek mojego "blogowania". Dzięki Wojtek, że szybko to mogę nadrobić. No i z stąd ten suplement, bo kiedy się powiedziało "a" to trzeba kontynuować, więc nic nie poprawiam a tylko dopisuję...:)

A chcę kilka słów napisać o dzisiejszym dniu, bo mamy bardzo fajne i ciekawe święto. Otóż czcimy dzisiaj naszych kochanych Aniołów Stróżów, styranych i bez przerwy w nas zapatrzonych, cobyśmy głupot nie narobili.
Pamiętam jak mnie mama uczyła modlitwy do Anioła Stróża, którą pewnie wszyscy znacie: "Aniele Boży, stróżu mój,...". W dzieciństwie często nią się modliłem, ale przyznaję, że teraz znacznie rzadziej, a przecież On nieustannie mnie chroni i jest przy moim boku... Nie ukrywam, że łatwiej mi się zwracać bezpośrednio do Boga, czytając Słowo Boże, nie za wiele o nich możemy się dowiedzieć. A przecież to wielka Armia, która chroni nas przed złem, a raczej innymi Aniołami, tylko upadłymi... Przyznaję, że ciężko zauważyć ich delikatne acz stanowcze działanie. Pamiętam, całkiem niedawno gdy wyjechałem na elektryku i miałem przejechać ulicę jednokierunkową, popatrzyłem czy nie jedzie jakieś auto. Było pusto, i już miałem włączyć całą naprzód, ale coś albo raczej Ktoś mi kazał popatrzeć, czy nie jedzie z drugiej strony, mimo, że nie powinien z stamtąd jechać, bo to wbrew przepisom. No i uniknąłem niechybnego wypadku... Wiem, że to był Mój "Bodyguard" :) Od tamtej pory staram się modlić taką modlitwą do Niego, wyszperaną w necie:

"Święty Aniele Stróżu, który z Bożego nakazu czuwasz nade mną, abym nie poniósł szkody na duszy i ciele, bądź moim doradcą, abym nie zboczył z dobrej drogi życia, pomóż mi powstać, gdy upadnę, dodawaj odwagi. Proszę także Byś w porę podsuwał mi dobre myśli i pragnienia, których spełnienie będzie podobało się Bogu i będzie przynosiło pożytek ludziom. Gdybym jednak okazywał lekceważenie względem Ciebie i Twoich starań o moje dobro, wstrząśnij mną, stań mi na drodze, bądź przeszkodą dla mnie. Proszę także, aby twoja obecność była otuchą dla mnie, gdy przyjdzie godzina osamotnienia i śmierci. Czuwaj nade mną, aż doprowadzisz mnie przed oblicze Ojca Niebieskiego. Amen."


Z jutrzejszej Ewangelii:

"A gdy szli drogą, ktoś powiedział do Niego: Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz. Jezus mu odpowiedział: Lisy mają nory i ptaki podniebne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł położyć. Do innego rzekł: Pójdź za Mną. Ten zaś odpowiedział: Panie, pozwól mi najpierw pójść pogrzebać mojego ojca. Odparł mu: Zostaw umarłym grzebanie ich umarłych, a ty idź i głoś królestwo Boże. Jeszcze inny rzekł: Panie, chcę pójść za Tobą, ale pozwól mi najpierw pożegnać się z moimi w domu. Jezus mu odpowiedział: Ktokolwiek przykłada rękę do pługa, a wstecz się ogląda, nie nadaje się do królestwa Bożego." /Łk, 9,57-62/


Dzisiejsza ewangelia jest jednoznaczna i bardzo konkretna, Jezus odnosi się do powołania człowieka, pyta nas o gotowość pójścia za Nim i nie oglądania się za siebie, czy nas dzisiaj na to stać, by zostawić wszystko, jak Apostołowie, i pójść za Nim, by dostać wszystko. Ile razy mówiłem: "zaraz to zrobię, tylko... ", by w końcu tego nie zrobić.

Wiele różnych deklaracji człowiek pozostawia bez pokrycia, nasze słowo przestaje mieć wartość. Coraz częściej dbamy o swoja wygodę, poszukujemy dobrego zabezpieczenia, nie chcemy ryzykować. A Jezus wyraźnie mówi, kroczenie po Jego śladach wymaga wiele wyrzeczeń i odzierania się z własnego egoizmu, wręcz nalega byśmy wszystko zostawili i szli za Nim. W dzisiejszych czasach od razu stawiamy pytanie: co Ja będę z tego miał? A Jezus pewnie by się odwrócił i powiedział: "Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich" /Mk 9,35/. A na koniec drogi daje nam wszystko, daje nam Niebo, tylko to tak daleko....